Morze, polskie morze
Wyjazd nad polskie morze jest bardzo ciekawe. Co ma w sobie zimnie, często deszczowe, pełne parawanów, gofrów, zapiekanek i disco polo, może coś w nim jest, morze?
Wystarczająco dużo, aby prawie 2 mln turystów spędzało czas nad Bałtykiem. Szpetne miejscowości pełne balonów, plastiku, blichtru, głośnej muzyki i zapachu smażonych frytek.
Jadą pierwszy raz nad morze, po wielu latach zdałam sobie sprawę, że najlepiej stronić od głównych uliczek miast, miasteczek, a znaleźć odosobniony dostęp do apartamentów, hotelu z dala od deptaków. Ewentualnie wybrać półwysep helski lub trójmiejskie oddalone hotele. Spacerować wieczorami po opustoszałej już plaży, słyszeć szum morza zakrzyczany w ośrodkach i wybrać tawernę z szantami czy sklep z rybami, aby dostać naprawdę jakościowe, lokalne produkty.
Kocham gofry, ale te najlepsza robi moja mam z cukrem pudrem lub domową konfiturą. Lubię zapiekanki, ale te z okrąglaka na krakowskim Kazimierzu lub domowe. Świadomość konsumpcji i jakości jedzenia stała się dla mnie ważna. Nadbałtycki deptak niestety mi nie na to nie pozwala.
Polskie morze jest chłodne i kapryśne, więc wyjazd nad nie, nie traktuje jak wyjazd nad morze, a raczej odpoczynek przy morzu. Mamy czas na czytanie, spanie do południa, robienie pikników oraz słuchaniu szumu fal.
Plażowanie nad polskim morzem może być przyjemne, ale tylko wtedy, gdy nie ma turystów. Naszym sposobem było przybycie na plaże, aż słońce mocniej ogrzeje wodę i chłodny piasek- około 14:00. Ciepłe noce, to nie domena lata nad Bałtykiem. W porze obiadowej część pierwszoliniowych parawanów jest zmęczona i wybiera się na obiad. Wtedy wkracza nasze leżakowanie, czyli spacery nad brzegiem morza, ciekawa, letnia książka pasująca do otaczającego gwaru turystów i szumu fal. Wcale nie liczymy na długie kąpiele, ale na uroki zachodzącego słońca i czerpać przyjemność z oglądania ludzi zbierających kosze, wózeczki, torby i pakunki oraz i wyprowadzi z plaży pełne ziarenek piachu.
Sopot i Gdańsk, czyli trójmiejski klimat
Gdynię przez korki niestety musieliśmy ominąć, ponieważ z listy była na trzeciej pozycji, gdzie nawet nie dotarliśmy tego dnia.
Gdańsk okazał się zupełnie innym miastem niż tym sprzed 8., 6., i 5., lat, skąd go pamiętam. Europejskie miasto, nowe budynki, restauracje z menu po angielsku i bursztynami w złotej odsłonie.
Lekko pochmurny dzień ukazywał nam coraz to więcej nowych budynków i części wzdłuż Motławy. Gdańsk rośnie jak na drożdżach, a korki wraz z nim. Starówka i jej północny klimat urzekła nas, na więcej niż liczyliśmy.
Sopockie ideały
Sopot. W mojej głowie mam spokój, gdy myślę o old schoolowym napisie „molo”, alejach drzew otulających stare kamienice z wysokimi oknami, brukowane ulice i klasyczna moda z nowoczesnym szykiem. Miasto strzelistych hoteli nad brzegiem morza i dla nas deszczowej pogody.
Sopot ze starych pocztówek, książki i serialu „Podróż za jeden uśmiech” czy albumów sprzed nastu lat. W mojej głowie jest Sopot sprzed wielu lat, pełen spacerujących panów z kapeluszem na głowie i damą po ręką.
Czasy picia popołudniowej kawy wśród towarzystwa przyjaciół i najlepszej ryby w smażalni nad morze.
Miasto ze skrawków literatury, filmu i dawnych wspomnień. Inne, mniej nowoczesne, gdzie można było zaparkować samochód ze względu na kolor linii, taryfę i tablice rejestracyjne.
Wróciliśmy z ceramicznym magnesem w kształcie żaglówki i z informacją, że złota dyskretna bransoletka z bursztynem nie może być z prawdziwego złota, to „za bardzo kradną”. Sopockie złodziejaszki.
Hel, Jastarnia, Jurata i wiatr
Półwysep helski. Pierwszy raz poznawaliśmy razem to miejsce. Zaskakująco turkusowo, wietrznie i słonecznie. Ilość osób, parking, wędzone makrele nas zaskoczyły, ale klimat spaceru wśród sosen na „brzeg”, „cypelek” był bardzo przyjemny.
Molo w Juracie było planem numer jeden. Jako jeden z prezentów ślubnych dostaliśmy książkę „Pocztówka z Juraty” i jej uroczy czarno-biały klimat zaprosił nas do odwiedzenia tego Lazurowego Wybrzeża Bałtyku. Wille, spacerowe uliczki i wyludniony deptak. Spokojna dzielnica morska.
Zachody słońca
Średnia pogoda, kramy, kolorowe włosy i disco polo, oto dlaczego nie jeździłam nad polskie morze. Zachody słońca mogą obalić wszystkie te wady i maleją do wielkości ziarenka piasku po widoku zachodzącego słońca. Obłędnie piękne zachody słońca na Santorini przy lampce białego wina, pożegnanie słońca na Wyspach Kanaryjskich, słońce kończące dzień na wybrzeżu Amalfi, w Andaluzji, na Krecie, w Limie…i kilkunastu innych miejsc i krajów, gdzie jest ślicznie. Nie ma tego czegoś. Sentyment bałtyckich plaż, chłodu przychodzącego ze znikającym słońcem i miodowe niebo przez ostatnie kilkanaście minut są wyjątkowe. Oto mnóstwo zachwycających mnie kadrów z naszych wieczornych spacerów. Polskie morze jest jak letni, obyczajowy opis historii, która kończy się happy endem. Piękne zakończenie gwarantowane, jak zachodzące słońce.
]